O tym, jak przekuć zmianę w sukces
Niektórzy mówią, że jedyne, co w życiu jest pewne, to śmierć i podatki. Do tej krótkiej listy dodałabym groźnie brzmiące słowo „zmiany”. Czy tego chcemy, czy nie, doświadczamy ich w życiu przynajmniej kilkukrotnie. Nieważne, czy sami jesteśmy „autorami” (np. decydujemy się zmienić pracę), czy zostają nam one narzucone (jesteśmy zwalniani z pracy) – z całą pewnością wywołują ogromny stres. Tymczasem nie musi tak być. To my bowiem decydujemy, co zrobić ze stresem i negatywnymi emocjami towarzyszącymi zmianom. W naszych rękach jest to, co nastąpi jutro, za tydzień czy za pięć lat. Chociaż mamy czasem ochotę usiąść i płakać nad „swoim marnym losem”, to obrażanie się na tych „na górze”, na władzę, polityków, czy sąsiadkę z dołu, na dłuższą metę nie pomaga. Wręcz przeciwnie – w dłuższej perspektywie na negatywnych emocjach nie da się niczego nowego i trwałego zbudować. Owszem, pozwalajmy sobie na złość, smutek, żal, rozgoryczenie, dopuszczajmy je do siebie. Przyznajmy się, choćby tylko przed sobą, że zmiana, która dzieje się w naszym życiu jest dla nas trudna. Bo rzeczywiście tak jest i nie ma co zgrywać bohatera, udawać, że to nas nie rusza, nie obchodzi. To przecież kłamstwo. Rusza nas, i to bardzo – mamy problemy ze snem, z koncentracją, zamykamy się w domu, nie dbamy o relacje z bliskimi, zapominamy o hobby, które kiedyś sprawiało nam wielką przyjemność. Tak, dobrze to znam. Mimo dość młodego wieku przeszłam naprawdę wiele zmian, w tym stratę rodziców, przeprowadzkę do innego miasta, zaciągnięcie kredytu hipotecznego, urodzenie dziecka, psychoterapię. I nie zamierzam się z nikim licytować o liczbę czy jakość. Nie w tym rzecz. Liczy się to, co z tym wszystkim zrobiłam. I patrząc z perspektywy czasu wiem na pewno, że gdyby nie te zmiany, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Byłabym pewnie kompletnie inną osobą. Brzmi banalnie? Pewnie trochę, ale pozwalam sobie autorytatywnie powiedzieć: „każda zmiana ma w sobie ogromny potencjał!”. Kiedy opadną wspomniane wcześniej negatywne uczucia, gdy minie okres żałoby po stracie, gdy wypłaczemy się we własną poduszkę lub rękaw przyjaciela… przychodzi ukojenie i czas na obiektywną ocenę sytuacji. Polecam zrobienie wtedy mini-rachunku sumienia. Oceńmy na chłodno (może z pomocą bliskiej nam osoby), jakimi w danym momencie dysponujemy zasobami (wiedza, wykształcenie, umiejętności, doświadczenia, kontakty etc.). Będziecie naprawdę zdumieni, zapewniam! Sama niedawno, po raz kolejny zresztą, odkryłam siebie. I dzięki temu prostemu ćwiczeniu zobaczyłam, że wcale nie jest tak źle kolejnym pomocnym narzędziem była dla mnie tzw. „mapa marzeń”, ale o tym następnym razem. Nie bójcie się zmian, w nich zawsze drzemie jakiś sukces. Pozwólcie mu się ujawnić.